Popullarne filmy podejmujące tematykę II wojny niezbyt często starają się odsłonić jej może nieco mniej widowiskowe, ale ciekawe i warte poznania strony. Jednym z reżyserów, który spróbował to zmienić, okazał się aktor George Clooney.  


W  na ekrany polskich kin wszedł właśnie jego najnowszy film – „Obrońcy Skarbów”. Jest to historia grupy naukowców, których zadaniem jest odzyskanie jak największej części z ponad 5 milionów dzieł sztuki, zrabowanych przez Nazistów. Fabuła opiera się zresztą na autentycznych wydarzeniach, opisanych w powieści Roberta M. Edsela pt.  

 Reżyser bardzo ciekawie pokazał dosyć drażliwą, może nawet bardziej teraz niż kiedyś stronę wojny, jaką był masowy rabunek dzieł sztuki. Dzieł sztuki stanowiących często unikatowe osiągnięcia w historii ludzkości. Dlatego też nie powinno dziwić nieco patosu i refleksji, podobnie jak w „Szeregowcu Rayanie” . Dla równowagi nie brakuje w filmie również scen humorystycznych. Mimo że mamy do czynienia z wojennym filmem akcji, nie ma tu litrów tryskającej posoki i taniego efekciarstwa, tak charakterystycznego dla kina amerykańskiego.

 Film skłania do kilku refleksji, m. in. do  zastanowienia się nad tym, jak łatwo może zostać zniweczony wysiłek człowieka i ile trudu trzeba włożyć w podtrzymanie wartości kulturowych, które często są nietrwałe i przemijające.  

 Mocną stroną filmu jest gwiazdorska obsada, oprócz reżysera pojawia się, znany dotąd głównie z komedii, Bill Murray i John Goodman. Aktorstwo pozostaje na wysokim poziomie, choć jest to film dla masowego odbiorcy.

 Oto, co na temat filmu ma do powiedzenia sam reżyser:  „Chodziło  nie tyle o patriotyzm, co o przypomnienie  osób, które dokonały czegoś absolutnie wyjątkowego. Za ich sprawą wydarzyła się rzecz bezprecedensowa: po raz pierwszy zwycięzca nie zatrzymał bowiem wojennych zdobyczy dla siebie, a oddał je właścicielom”.  Z całą pewnością mogę potwierdzić te słowa, po wyjściu z kina.